Jedi: Fallen Order - recenzja


Jedi Fallen Order


    Ostatnie lata nie są łatwe dla EA. Afery z lootboxami, coraz niżej oceniania Fifa czy sama komunikacja z fanami stawia korporację w coraz gorszym świetle. Dość powiedzieć, że w ostatnich dniach platforma Origin została zaatakowana przez hakerów, przez co pewni zawodowi gracze musieli rozstrzygać profesjonalny mecz poprzez kamień-papier-nożyce a moja dziewczyna ze łzami w oczach nie miała możliwości kupienia dodatku do simsów, który akurat był na promocji. I w tym całym zawirowaniu znalazłem się przypadkowo ja, gdyż trafiła w moje ręce kopia gry Jedi Fallen Order, polecana przez kolegę. Mimo, że nie jestem fanem Star Wars a tym bardziej korporacyjnego wizerunku EA postanowiłem spróbować swoich sił i przeżyć przygodę jako kosmiczny rycerz biegający z osławionym mieczem świetlnym. Jak wyszło i jakie są moje wrażenia? Zapraszam do czytania.
     





    Grę zaczynamy jako Cal Cestis, młody rycerz Jedi, który musi się ukrywać wskutek wydanego rozkazu 66, który ma za zadanie unicestwić wszystkich gwiezdnych rycerzy. Pracujemy na planecie, która służy za wielki zakład recyklingu. Już po kilku minutach i ataku na planetę oraz nas samych zostajemy cudownie uratowani przez Cerę, naszą nową mentorkę oraz Greeza, kapitana statku Modliszka. Nie będę rozwodzić się nad fabułą, jej zaletą jest to, że niekiedy czułem się jakbym siedział w kinie na seansie kolejnej części Gwiezdnych Wojen, i za to należy się ogromny plus. Niestety, im dalej w las, tym historia i zależności między bohaterami obchodzą nas coraz mniej a wszystkie moje pozytywne uczucia przelałem na BD-1, uroczego robocika który towarzyszy nam przez niemal całą grę, skanując otaczający nas świat i dostarczając tym samym informacji o uniwersum. Niestety, ale fabuła wbrew niektórym recenzjom, które zdarzyło mi się przeczytać, nie porwała ani mnie, ani mojego znajomego. W pracy niekiedy dyskutowaliśmy o Jedi Fallen Order i zgodnie stwierdziliśmy, że opowieść jest tylko tłem (i to dosyć bladym) dla świetnego gameplayu. Można o niej powiedzieć jedynie tyle, że jest i ma się średnio. Nasza antagonistka, imperialna inkwizytorka ani nas nie ziębi, ani nie grzeje a sama próba odbudowywania zakonu Jedi, wokół której zawiązana jest akcja, rozmywa się szybko i przestaje nas obchodzić.
     Powyższa produkcja nie fabułą, lecz gameplayem stoi, i to na najwyższym poziomie. Sam trzon rozgrywki może nam przypominać serię Dark Souls połączoną z Uncharted. Już tylko to zdanie zwiastuje sukces, ale pod jednym warunkiem – musi być wykonane dobrze. To się jak najbardziej udało! Zwiedzamy świat gwiezdnych wojen skacząc, biegając po ścianach, ciachając laserowym mieczem na prawo i lewo, okazyjnie za jego pomocą odbijając tony pocisków, które mają zamiar nas unicestwić. Mało która gra tak porwała mnie swoją rozgrywką, ponieważ walka Jedi Fallen Order to czysty majstersztyk. Owszem, na najłatwiejszym poziomie jesteśmy niczym Obi Wan Kenobi, wszyscy wrogowie najwyżej nieśmiało przeszkadzają nam w dotarciu do kolejnego przerywnika filmowego, ale esencja rozgrywki leży w poziomie normalnym i wyżej, gdzie nasza nieuwaga może doprowadzić do pacyfikacji przez zwykłego szturmowca czy bandę kretoszczurów. Wtedy jesteśmy szeregowym rycerzem, który ma przed sobą wiele lat treningów aby zostać prawdziwym mistrzem Jedi. W miarę rozgrywki nabywamy kolejne zdolności i trzeba przyznać, że każdy poziom naszego bohatera ma realny wpływ na rozgrywkę, dzięki czemu będziemy mogli odrzucać lub przyciągać wrogów lub nauczymy się nowych kombinacji ataków mieczem świetlnym. Każda z umiejętności wydaje się przemyślana i ciekawa, myślę, że używałem wszystkich równomiernie przez całą grę, nie zapominając o tych, których nauczyłem się na początku, jak to często w takich produkcjach bywa.
     Lokacje, które przemierzamy, są wprost przepiękne. Niekiedy przystawałem na chwilę, aby chłonąć widoki przygotowane przez twórców gry, Respawn Entertainment. Mimo, że chciałoby się zwiedzić więcej planet, których jest zaledwie kilka, to każda z nich jest inna i ciekawa, ale przede wszystkim – ładna. Świetnie grze wychodzą monumentalne obiekty i krajobrazy, które uświadamiają nam jak wielki jest świat i jacy my maluczcy przy nim.
    I tutaj mam pewien problem z Jedi Upadły Zakon, ponieważ po ukończeniu gry zostałem z przeświadczeniem, że zostałem testerem korporacyjnego produktu, przeliczonego jedynie na zysk. Wydaje mi się, aczkolwiek mogę się mylić, że EA potraktowała tę grę nieco jako probówkę do badania rynku, aby sprawdzić, czy gry single wciąż mają rację bytu. Wyłożyli dużą pulę pieniędzy na projekt, którego nie byli sami do końca pewni i podarowali nam (no, sprzedali) wizję kolejnych, lepszych części z uniwersum Star Wars w przypadku pozytywnego odzewu. Nie to, że poczułem się oszukany, ale... wykorzystany? Nie jest tajemnicą że korporacje są nastawione na zyski, lecz tę grę można była zrobić lepiej. Historia pozostawia wiele do życzenia. Nieangażujące znajdźki w grze, których choć jest kilkadziesiąt, zawierają przed wszystkim inne skórki (które są jedynie innymi kolorami!) dla naszego statku, poncza oraz BD-1. Skandal, zwłaszcza, ze podstawowe stroje wyglądają dobrze i w końcu do nich powróciłem już w połowie gry i zostały ze mną do końca. Są jeszcze różne materiały do konstrukcji naszego miecza świetlnego, ale tych w podczas rozgrywki praktycznie nie widać, więc są po prostu niepotrzebne.
     Nie mogę nie wspomnieć o irytującym backtrackingu, który po zaliczeniu określonego celu zmusza nas do powrotu na nasz statek przez całą mapę. Z buta. Bez wyraźnego powodu, aby jedynie wydłużyć rozgrywkę, która bez tego elementu starczałaby na zaledwie dziesięć godzin rozgrywki albo i mniej. Pod koniec gry jest to naprawdę irytujące.
     Muzyka i dźwięki – tutaj duży plus, na zadowalającym poziomie, blastery prują nie tylko z ekranu, ale także głośników, końcówka gry ma naprawdę epickie tło dźwiękowe i mimo zakończenia, które mnie osobiście rozczarowało, to nadało mu odpowiedniego patosu.
Wspomnę na koniec o pewnej wpadce EA, która w trailerze promującym grę zdradziła bardzo duży twist fabularny na koniec gry (sic!), ja na szczęście tego uniknąłem i jeżeli jeszcze nie oglądaliście zapowiedzi, to za żadne skarby tego nie róbcie. Na koniec czeka miła niespodzianka.
     Mimo wszystko Jedi Upadły Zakon nie jest grą złą, uważam, że ma nieco zawyżoną ocenę w recenzjach tylko dlatego, że mamy tu do czynienia z produkcją w uniwersum Star Wars. Dostaliśmy wspaniały gameplay okraszony niestety tylko wspaniałą muzyką. Jest jednak pozytywny efekt – producenci gier kolejny raz się przekonali, że gracze chcą ciekawych, fabularnych gier singleplayer i może nie odwróci to trendu całej branży, która coraz bardziej skupia się na bezosobowych strzelankach multi, ale jest jeszcze nadzieja dla nas, samotnych łapiduchów. Zwłaszcza, że została zapowiedziana druga część i ciekaw jestem, czy rzeczywiście część pierwsza okaże się jedynie badaniem rynku i przetrze szlak dla o wiele lepszej kolejnej części.


Zalety:

  • Piękna grafika
  • Bd-1!
  • Walka i wyśmienity gameplay

Wady:

    • Kiepska fabuła
    • Irytujący backtracking
    • Gra wydaje się być nie pełnoprawnym produktem, ale bardzo drogim badaniem rynku
Ocena: 6+/10

Komentarze

  1. Fajna recenzja. Mnie najbardziej denerwowały w grze lodowe/błotne zjeżdżalnie - było ich zdecydowanie za dużo. Poza tym bawiłem się świetnie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty