Children Of Morta - recenzja

 


Children of Morta

 

O Children of Morta słyszałem i czytałem wiele dobrego, ale w ostatnich miesiącach przez natłok obowiązków domowych i nie tylko, nie mogłem sobie pozwolić na to, aby spędzać czas przy grach tyle, ile bym chciał. Nie znaczy to, że nie spędzałem tego czasu w ogóle i szczerze mówiąc, dzięki temu trochę odetchnąłem i na nowo poczułem przypływ motywacji do napirzania w klawiaturę jak małpa kijem. W dodatku pewnego dnia pojawiła się promocja na obserwowane przeze mnie ChoM, więc skusiłem się na okazję jak szkot na pensa na dnie wulkanu w paszczy lawowego stwora i oto po ponad miesiącu walki z korupcją, skażeniem i zepsuciem niczym heroiczny prezydent Warszawy po awarii ścieków udało mi się wraz z rodziną Bergsonów stawić czoła złu i napisać tę recenzję. 

 


Na początku chciałbym się nieco rozkleić i z łezką w oku zaszlochać, jak pięknie nam się rozwija rodzimy rynek gier. I choć Children of Morta polską produkcją nie jest, to jednak wydawca 11 Bit studios, znany z takich tytułów jak Frostpunk czy twórca najnowszej lektury szkolnej (!) This War of Mine już polski jak najbardziej jest. I kurczę, rozpiera mnie taka małomiasteczkowa duma, że na naszym podwórku, na którym jeszcze dwadzieścia lat hulały metamorficzne wściekłe psy, a jedyny rozrywką był zardzewiały trzepak, dziś stajemy się krajem znanym z tego, że tworzymy i wydajemy naprawdę dobre, niesztampowe gry, którymi zachwyca się cały świat. No jest to kurde fajne i zasiewa nasionko nadziei na przyszłe lata, że jeszcze polska branża nie zginęła, póki my nawalamy w klawiaturę. Koniec smęcenia i samozadowolenia z ciężkiej pracy ludzi, których na oczy nie widziałem. 

 



Children of Morta jest określany często jako, uwaga: ,,Utrzymane w stylu retro roguelike’owe RPG akcji typu hack-and-slash z elementami narracyjnej przygodówki”. Uff, może zaschnąć w gardle, czasem wydaje mi się, że gatunków gier i ich miksów powstaje dzisiaj tyle, że doczekamy się jak w przypadku metalu agresywno-progresywnego wegetariańskiego grindcore`u. ;) Ja przygodę rodziny Bergsonów będę nazywać po prostu roguelikem, którego właściwi twórcy, studio Dead Mage naprawdę odwaliło kawał dobrej roboty. Tytułowa Morta jest górą, pod którą mieszka rodzina Bergsonów, a z której pewnego dnia wyłażą krnąbrne stwory, które za cel postawiły unicestwienie znanego nam świata, a przy okazji domostwa rodziny naszych protagonistów. Jak to jednak zwykle bywa, trafiła kosa na kamień, ponieważ Bergsonowie zupełnym przypadkiem są zabijakami jakich mało i nawet dziecko z genami ojca rodziny – Johna, sieje spustoszenie w szeregach wroga, wprawiając w kompletne zakłopotanie z powodu własnej nieudolności całe zastępu niemilców. Fabuła wydaje się być dość prosta i w sumie taka rzeczywiście by była, gdyby nie całe tło wydarzeń, które ma miejsce naokoło wydarzeń rozgrywanych na ekranach naszych komputerów (lub konsol). Gdyby chodziło o zwykłą walkę ze złem, ta gra byłaby dobra lub nawet bardzo dobra, ale nie święta. A takową jest, ponieważ autentycznie za każdym razem, gdy zginiemy jesteśmy wskrzeszani (chwała twórcom za to, jak podeszli do tematu regrywalności, wszystko jest spójne i trzyma się kupy) w rodzinnym domu i nierzadko jesteśmy świadkami jakiejś scenki opisywanej przez klimatycznego lektora, wprowadzającego nas coraz w głębiej w świat i fabułę. I tak, ta fabuła rzeczywiście istnieje i potrafi wciągnąć nawet ludzi, którzy ,,skipowali” dialogi w wieśku. W skład rodziny wchodzi wspomniany już ojciec John, ale także jego żona, matka, dzieci, brat oraz nieliczni kuzyni. Każdy z nich ma swoje motywacje i ma swoje pięć minut na ekranie, aby lepiej ich poznać, choć nie wszyscy są grywalni, to do dyspozycji mamy ośmioro różnych postaci. 

 



Mechanika gry zależy przede wszystkim od poszczególnych członków rodziny, ponieważ każdym z nich walczy się nieco inaczej. Mamy małą dziewczynkę ciskającą fireballami jakby była nastolatką w okresie młodzieńczego buntu, typowego wojownika z tarczą, osiłka z dwuręcznym młotem, łuczniczkę czy magiczkę z prawdziwego zdarzenia. Każde z nich ma także swoje drzewko umiejętności, które rozwija jego atrybuty, aby tylko przeżyć nieco dłużej w okolicach okalających Mortę. A ginie się dużo i często, sesje na początku wahają się nawet w okolicach kilku minut, zaś te udane, z przejściem bossa, z reguły trwają po pół godziny. Po drodze jesteśmy zasypywani chmarami przeróżnych wrogów, których ruchów i ataków konsekwentnie się uczymy, aby zdobyć jeszcze trochę złota na ulepszenie umiejętności pasywnych po zgonie, gdy zostaniemy przeniesieni do naszego domu. Do zwiedzania twórcy przygotowali kilka lokacji, które różnią się od siebie dość diametralnie. Każda z nich rządzi się własnymi prawami, więc co jakiś czas zmieniamy klimat i rozgrywka oraz szlachtowanie kolejnych adwersarzy nie nudzi się praktycznie do końca gry. Zbieramy złoto, za które kupujemy potem ulepszenia uników czy siłę ciosu, klejnoty potrzebne do otwierania specjalnych skrzyń oraz runy, które nieco modyfikują nasz zdolność zwiększając ich zasięg kosztem obrażeń lub podpalając przeciwników. Jest tego całkiem sporo – nie wspomniałem nawet o obeliskach rodem z Diablo – i dzięki temu każde podejście do gry wygląda nieco inaczej. W połączeniu z mechaniką zmęczenia, która raczej nie pozwoli nam na przejście gry jedną postacią, a zmuszając nas do korzystania z różnych członków rodu, otrzymujemy naprawdę wybuchową mieszankę sprawiającą, że mamy do czynienia z grą, która dumnie stoi na podium roguelików razem z Dead Cells oraz Darkest Dungeon. I jedyną łyżką dziegciu w całym tym kotle pyszności jest fakt, że moim zdaniem postacie walczące na dystans mają widoczną przewagę nad resztą rodzinki, gdyż potwory zabierają życie szybko, a kule odnawiające zdrowie jest dostać równie ciężko, co w obecnym czasie wizytę u lekarza bez telekonferencji. Poza tym jest dobrze, a nawet zajebiście. 

 



Sama grafika, choć utrzymana w pikselowej stylistyce, jest przepiękna za sprawą detali oraz gry światła. Lokacje są zaprojektowane bardzo dobrze i nie odciągają naszej uwagi od szlachtowania potworów, lecz raz na jakiś czas znajdujemy swoisty punkt widokowy, który świetnie wygląda, ukazując nam piękno przedstawionego świata. Sam dom Bergsonów jest bardzo klimatyczny z książkami piętrzącymi się w pokojach i świecami zawieszonymi na ścianach, rzucającymi blask na chyba najbardziej niezwykły dywan, jaki miałem okazję oglądać w grach wideo. Serio, dziesięć procent budżetu gry poszło chyba na dywan w salonie, kto widział ten zrozumie. :) Jeżeli odrzuca Cię moda na dzisiejsze gry, często bazujące na pikselowej grafice, to Children Of Morta jest swoistym wyjątkiem, który może stanowić wyjątek od reguły. 

 



Dźwięk i muzyka jest określany przez moją dziewczynę, które niekiedy kibicuje mi w cięższych starciach, jako ,,Kurła, jak z wieśka” - i jest to chyba najlepszy komplement oraz jedyny opis, na który mogę sobie pozwolić tu zamieścić. Rzeczywiście, ścieżka dźwiękowa świetnie wpasowuje się w klimat produkcji, zaś głęboki głos lektora potrafi wywołać ciarki na plecach, gdy podczas nocnego grania zostaniemy uraczeni kolejnym niepokojącym opisem kolejnej scenki z życia rodziny Bergsonów.


Podsumowując, jeżeli nie lubisz indyków, to jest to pewnego rodzaju indyk premium, którzy przełkną nawet ci, którzy za nimi nie przepadają. Próg wejścia jest niski, starcia satysfakcjonujące, historia ciekawa, cena śmieszna jak scena polityczna w Kraśniku – więc czego chcieć więcej?


Dycha, kurde, jeb i bum!

 

10/10

Komentarze

Popularne posty