Prisoner Of Ice
Prisoner Of Ice – Nie-recenzja
H.P Lovecrafta nie trzeba przedstawiać nawet tym, którzy ostatnio przeczytali ,,W pustyni i w Puszczy” w podstawówce. Król horroru polegającego na stopniowaniu napięcia, twórca mitycznych bogów, którzy straszą nas nawet dzisiaj. Mowa oczywiście o Ctuhlu i spółce, którzy od początku tego milenium przeżywają prawdziwy renesans. Jednakże nad Lovecraftem ciąży pewna klątwa, która sprawia, że produkty jak gry czy filmy z opracowanego przez pisarza z Providence uniwersum często stoją na poziomie kina klasy B – i to jeżeli są udane. Jednak pod koniec lat dziewięćdziesiątych powstały dwie przygodówki – Shadow of The Comet oraz Prisoner of Ice. Ten drugi zyskał dla mnie status kultowego, był dla mnie koszmarnym kolażem przerażających scen, kiedy jako młody kajtek zaglądałem bratu przez ramię, podczas gdy on przynajmniej raz w roku miał w zwyczaju przechodzić tę produkcję. Na tamte lata bariera językowa była dla mnie nie do przeskoczenia, ale dziś, ćwierć wieku (!) po premierze, zasiadłem i zmierzyłem się z tą produkcją.
I po tylu
latach omal nie narobiłem w portki ze strachu.
Prisoner of Ice stworzyło studio o wdzięcznej nazwie Chaosium Inc. które chyba (?) wydało właśnie tę jedną grę. Ale co to jest za gra! Jeżeli nadal lubicie wymierający gatunek, jakim są przygodówki point & click typu Broken Sword czy nieco nowsze The Book of Uwritten Tales to poczujecie się, jakby dziadek opowiadał Wam historię o zamierzchłych czasach jak ,,kiedyś to było”. Jednak Prisoner of Ice był krokiem naprzód w swoim gatunku, ponieważ w tamtych czasach, aby wejść w interakcję z jakimś przedmiotem, trzeba było najpierw odkryć korelację słowa, które wpisywaliśmy ręcznie (!) po angielsku (!!!) np. Door – push itd. A co z wyrazami bliskoznacznymi? Ano nic, trzeba było domyśleć się co autor miał na myśli. Jednak w Prisoner of Ice wystarczyło kliknąć na dany obiekt aby wejść z nim w niterakcję, u góry mieliśmy nasze menu z przedmiotami i przez następne dwadzieścia pięć lat niewiele się w tej gestii zmieniło.
Grę rozpoczynamy od wcielenia się w porucznika Ryana, który podczas misji ratunkowej gdzieś na południowej półkuli, zabiera na pokład dwie tajemnicze skrzynie. Jak się okaże, kryją w sobie coś więcej, niż zapas paprykarza. Na domiar złego statek którym płyniemy, zostanie zaatakowany przez niemiecki okręt podwodny, ponieważ jest rok 1937, można stwierdzić, że są to utarczki szykującej się do II wojny światowej Europy. Jednak to zdarzenie będzie miało szalenie poważne konsekwencje, i to od nas będzie zależało, czy uratujemy świat przed zagładą. Poruszamy się po kilku lokacjach – i to właśnie one na równi z fabuła czynią tę grę tak wyjątkową, nawet po tylu latach. Kiedy w grach AAA ostatnio mieliście szansę zwiedzić np. Falklandy? W dodatku musicie przeprowadzić rasowe śledztwo w stylu Noir (chociaż brakuje w scenariuszu famnme fatale), w którym zamieszane jest wojsko argentyńskie? Raczej dawno temu, może w serii Jaged Alliance lub we wspomnianym na początku Broken Swordzie. To właśnie dzięki tym dwóm elemntom Prisoner of Ice jest taki wyjątkowy – jeżeli nie boicie się topornych niczym topór animacji, braku dialogów audio czy zwyczajnie brzydkiej grafiki, to poświęcając zaledwie trzy-cztery godziny dostaniecie doświadczenie, które będzie z Wami przez lata, nawet teraz, pisząc te słowa po zaledwie dwóch tygodniach od przejścia gry, ponownie mam chęć w nią zagrać lub zapoznać się z Shadow of the Comet, utrzymanej w takim samym tonie przygodówce.
Zwłaszcza, że
w chwili obecnej na GoG-u gra kosztuje zaledwie 5 złotych, a można
natrafić oferty choćby po 1,5 zł. Ja się czułem, jakbym oglądał
bardzo stary film, jak ,,Dwunastu gniewnych ludzi” - po tylu latach
widać różnice, jakie dokonały się w grach. Jak daleko poszło
wszystko naprzód i dzisiejsze dokonania producentów gier
dwadzieścia pięć lat temu wydawały się równie prawdopodobne co
kolonizacja marsa. A jednak to się dzieje! Mimo wszystko ,, stara
szkoła” także trzyma się nieźle, nadrabiając świetnym
scenariuszem i poczuciem, że mamy tu do czynienia z rasowym horrorem
najwyższych lotów, ubranym w nieco zmechacone już szaty. Nie
znajdziemy tu wodotrysków (ale co ciekawe – elementy zręcznościowe
jak najbardziej), twórcy musieli zachęcić widza do gry gęstym
klimatem i kapitalną fabułą, której dziś często próżno szukać
w dzisiejszych produkcjach, nawet z uniwersum H.P Lovecrafta. Siłą
tego pisarza była gra na wyobraźni, gdzie czytelnik mając do
dyspozycji niewiele opisów, sam musiał wykreować przedstawiony mu
świat, podświadomie tworząc to, czego bał się najbardziej. Z
podobnym zabiegiem mamy do czynienia z Prisoner of Ice, które
ogrywane w środku nocy lub na wieczór, w pustym domu może nawet
dziś przyprawić o ciarki najtwardszego zjadacza dzisiejszych
horrorów.
Dziś oceny nie będzie, gdyż ciężko obiektywnie zrecenzować tak starą grę. Przez tyle lat obraz zaciera się przez sentymentalizm i gdybym miał wystawić ocenę, byłaby ona nieobiektywna. Traktuję tę produkcję jako mało dzieło sztuki, udowadniające, że stare nie znaczy gorsze. Piękne jest to, że nawet po takim czasie jestem w stanie się świetnie bawić i na pewno jeszcze do niej wrócę za kilka lat, do czego zachęcam również Was, a zwłaszcza mojego brata, aby obiektywnie ocenił czy powyższych słów nie pieprzę jak potłuczony.
Ps. Na biurku doktora leży igła do mapy w bazie wojskowej. Nie widać jej, ale tam jest.
Komentarze
Prześlij komentarz