The Last of US - Part II

The Last Of Us - Part II

 
    Moja przygoda z playstation w dorosłym życiu zaczęła się od niewinnych odwiedzin u znajomego mojego brata. Za dzieciaka grałem wcześniej na szaraku w Tekken 3 lub Crash Bandicoot, ale było to kilkanaście lat temu i od tamtej pory moim polem wirtualnej rozgrywki był tylko i wyłącznie komputer, Ominąłem zarówno drugą jak i trzecią generację szerokim łukiem, aż pewnego dnia zasiadłem na kanapie, wciśnięto mi pada w dłoń i zostałem zostawiony sam na sam z prologiem The Last of Us. Jakby ktoś mi w mordę dał. Po zaledwie godzinnej rozgrywce byłem już pewien, że muszę mieć playstation, bo szczeznę ze zgryzoty, jeżeli mają mnie omijać takie soczyste tytuły.
    Wcale nie uważam, że tej produkcji potrzebna była kontynuacja. TLoU było dla mnie grą kompletną, wręcz idealną. Zarówno przedstawiony świat, jak i rozgrywka są w mojej opinii idealne, a do tego sosu znakomitości trzeba dodać jeszcze fabułę, która wgniatała w fotel i angażowała mnie jak żadna inna w świecie gier do tej pory. Gdy jednak usłyszałem o planowanej części drugiej, wszystkie moje wątpliwości prysły precz - wiedziałem wtedy, że dostanę grę generacji, opus magnum cyfrowej rozgrywki i czekałem z niecierpliwością  na premierę, starając się za dużo nie czytać tysięcy newsów dotyczących kontynuacji przygód Joela i Ellie.
    Coś się jednak mimowolnie obijało się o uszy, a im bliżej premiery, tym bardziej rzedła mi mina. Jak to gra schodziła poniżej 10/10? O co chodzi z propagandą LGBT? Dlaczego tłumy na ulicach Seattle wszczęły zamieszki domagając się zmiany zakończenia?
    Niech mnie zeżrą, jeśli wiem. Ale się dowiem!
 
 

    Recenzja The Last of Us - Part II zajęła mi sporo czasu. Już dawno opadł kurz po premierze, a ja nadal w lesie. Myślałem, że jak tylko dorwę grę w swoje ręce, to nie wypuszczę z nośnika przez następne dwa dni, a już trzeciego dnia będę mieć napisaną recenzję.
    Grałem ponad trzy tygodnie z przerwami. Dopiero dziś piszę, półtora miesiąca po premierze. Ze szczerym zdumieniem widzę, że w rankingach google gra podobała się jedynie 55% użytkowników. Kolejny argument, żeby nie sugerować się zdaniem tłumu.

    Ale od początku. The Last of Us - Part II zaczynamy kilka lat po zakończeniu pierwszej części. Ellie i Joel mieszkają w Jacksonville, całkiem dużym miasteczku otoczonym wysokim murem. Życie płynie niemalże sielankowo, od czasu do czasu trzeba wyjść na patrol by odstrzelić kilka pałętających się po okolicy zombiaków, a poza tym to tańce, hulanki, swawole. Strach przed opętanymi grzybem ludźmi rozmył się jak benzyna po asfalcie, tak samo jak bezwarunkowa miłość Ellie do Joela. Nasza mała Ellie dorosła i zaczęła mieć inne sprawy na głowie, w tym miłosne. Pozostał jej niewyparzony język i zadziorność, zaś Joel postanowił pielęgnować ból dotyczący swojej przeszłości. Oboje naszych bohaterów oddaliło się od siebie po traumatycznych przeżyciach z jedynki i wygląda to bardzo wiarygodnie, choć miejscami trochę aż zbyt łzawo. Niekiedy musiałem wycierać telewizor ścierką, bo robiły się zacieki od wirtualnych łez.
    Spokój nie trwa jednak zbyt długo, ponieważ po zaledwie kilku scenach z udziałem Joela zostaje nam on odebrany. Dosłownie wydarty z naszych rąk, choć nawet przed premierą byłem już niemal pewien, że Joel umrze, nie wiedziałem tylko w jaki sposób. Rozwiązanie tej zagadki przeszło mi przez gardło bardzo łatwo, zaakceptowałem je i przyszło mi ruszyć razem z Ellie i jej towarzyszką w poszukiwaniu zemsty. 



    Propaganda LGBT! ELLIE MA DZIEWCZYNE! Jak oni mogli!?
    Już w trailerze było wiadomo, że ją ma. I dla wiadomości - miliony dziewczyn na świecie ma dziewczynę. Ba, nawet żonę. W dodatku wątek ich związku uważam za jeden z lepszych w całej grze.

    Kiedy już docieramy tropem prowadzącym do Seattle, to właściwie zostajemy w nim do końca. Brakuje mi tutaj motywu drogi, który był wyraźnie zaznaczony w jedynce. Część pierwsza traktowała o czym innym, więc pozostało odkryć tajemnice największego miasta w stanie Waszngton. I to widać, słychać i czuć. Miałem pewne obawy co do przedstawienia akcji wyłącznie w jednym mieście. Czy Naughty Dog nie uniknie monotonni w środowisku? Ile można wycisnąć z betonowych, na wpół zawalonych i porośniętych chaszczami budynków? Posłużę się skalą Trolli z cyklu książek T. Pratchetta - ,,dużo, dużo, mnóstwo". Tak jak Red Dead Redemption jest na obecną chwilę według mnie królem otwartych światów, tak TLoU II jest cesarzem gier korytarzowych. Może znalazłaby się nawet teraz gra ładniejsza, ale nie ma na pewno gry bardziej szczegółowej. Każdy pokój w zapadniętym bloku jest inny, nie jestem w stanie stwierdzić, czy widziałem choćby dwie takie same tekstury. W dziecięcych pokojach leżą komiksy z różnymi okładkami, a w kącie garażu miska ma na dnie piach. Kiedy strzelimy w zapylonej piwnicy, kurz zaczyna się realistycznie obracać. Trafienia w głowę przeciwników powodują nie tylko natychmiastową śmierć, lecz także wykwit ich mózgu na ścianie lub podłodze. Całe zaś Seattle zawłaszczone przez naturę wygląda po prostu obłędnie, przypominając Nowy Jork z  ,,Jestem Legendą" z Willem Smithem w roli głównej. 


    Na naszej drodze ponownie stają nie tylko ludzie, ale także zombie. Jeżeli chodzi o ludzi, to przeszkodzić nam próbuje frakcja WLF (zwykła organizacja militarno-obywatelska) oraz o wiele ciekawsi Serafici. Są oni czymś w rodzaju sekty, która po śmierci swojej prorokini przekształcili się w fanatyków, i to bynajmniej nie głoszących prawdę o miłości i konieczności współdziałania w obliczu apokalipsy, a raczej ,,wyprujemy ci flaki, niewierny psie". W dodatku nawołują się specyficznymi pogwizdaniami. Całkiem ciekawe. Jeśli chodzi zaś o zombie, to w tej materii prawie nic się nie zmieniło, nadal mamy do czynienia z biegaczami, klikaczami i purchlakami znanymi z części pierwszej. Doszły jeszcze może dwa lub trzy rodzaje, ale tylko jeden rzeczywiście różni się od innych. Trochę biednie, żeby nie powiedzieć - nędznie. Dzięki temu zabiegowi jednak mamy dopracowaną mechanikę, która podczas mojej rozgrywki ani razu nie zazgrzytała i prawdę mówiąc, nie odczuwałem braku nowych przeciwników, zwłaszcza, że teraz ludzcy oponenci są bardziej zróżnicowani. 
    To samo jeśli chodzi o bronie - Ellie ponownie posługuje się łukiem, pistoletem, rewolwerem oraz karabinem z lunetą. Poza tym mamy do dyspozycji kilka innych sztuk uzbrojenia, z których najbardziej zapadła mi w pamięć strzelba. Trafiony wystrzałem z niej przeciwnik, dosłownie rozpryskuje się po pokoju i wielkie uznanie trzeba oddać Naughty Dog za całą mechanikę strzelania. To jest po prostu mistrzostwo, jak wiernie zachowują się bronie i celowanie w całym The Last of Us Part II. Do tego stopnia, że mam chęć zagrać w grę ponownie tylko po to, żeby znów postrzelać i po włączeniu czwartej części Uncharted o mało nie spadłem z łóżka, widząc różnicę w mechanice strzelania. Oczywiście na korzyść TLoU. 
 
 
 
Docierając do tej części każdej recenzji. czyli dźwięku, zawsze miałem nielichy problem, ze względu na to, że nie jestem szczególnie przywiązany do odgłosów w grach. Może niektóre soundtracki wywołują na mnie dobre wrażenie, lecz pewnego ranka byłem zmuszony założyć słuchawki do sesji...
 
... I JAKBYM DOSTAŁ W MORDĘ, KURDE!
 
    Myślę, że na pudełku powinien być napis jak w przypadku Hellblade`a, że grę powinno się ogrywać na słuchawkach. Więcej - ludzie, którzy ograli grę na głośnikach, nie doświadczyli 20% produkcji. Kiedy założyłem słuchawki, poczułem się, jakbym przeszedł z wymiaru 2D do 3D. Kroki bohaterów, charakterystyczne klikanie czy wystrzały ze wspomnianej już strzelby nie raz sprawiły, że nieświadomie zaciskałem zęby w kolejnej opuszczonej piwnicy, w każdej chwili oczekując niebezpieczeństwa. Resztę gry ograłem już tylko i wyłącznie ze słuchawkami na uszach i polecam w ten sposób przejść The Last of Us Part II każdemu od początku. Doznania płynące z tego charakteru rozgrywki sprawią, że w zupełnie inaczej spojrzycie na tę grę. 



    W końcu udało mi się ukończyć grę na trudnym poziomie trudności. I tutaj mam chyba największy zarzut do drugiej części przygód Ellie. Gra jest za łatwa, i to bardzo. TO SOBIE ZMIEŃ POZIOM TRUDNOŚCI, COOOO?! - pewnie usłyszałbym, gdyby cokolwiek mnie obchodziło. Jedynkę ogrywałem na poziomie normalnym i drżałem o każdy wystrzelony nabój, zaś w dwójce niemal wszystkie etapy możemy przejść niczym rambo, strzelając na wiwat i nie martwiąc się zbytnio o amunicję. Ellie też zdaje się być cokolwiek wykokszona, ponieważ potrafi przyjąć kilkanaście (!) strzałów i nie robi to na niej wielkiego wrażenia, kawałek szmatki wystarczy, aby wrócić do pełni sił. Nieco inaczej sprawa się ma na ,,hardzie", ale to właśnie jest poziom normalny z poprzedniej części - a nawet nadal nieco łatwiejszy. Rozumiem chęć dotarcia studia do nowych odbiorców i sprawienie, że więcej osób grę przejdzie do końca, poznając finał długiej, bo ponad trzydziestogodzinnej przygody.Nie rozumiem natomiast, dlaczego przy całej dozie realizmu zakrawającego wręcz o analitycznonaturalistyczny obraz świata rzuca nam się tony amunicji pod nogi w starych sklepach, zaś przeciwnicy zwykle mają przy sobie jeden ostatni nabój, który możemy zabrać. Tak samo jest z nadawaniem imion naszym przeciwnikom, którzy przy znalezieniu trupa kolegi krzyczą ,,och nie, to Danny" - wiem, że ma to za zadanie poskrobać nasze sumienia, ale za chwilę, Ellie rozwala wręcz czterech typów i cała zlana posoką wraca do majsterkowania przy stole warsztatowym. Ja tego nie kupuję, ponieważ tym samym podczas przygody wmawia się nam, że jedne życia są cenniejsze od innych i kontrast jest jeszcze większy, niż w przypadku anonimowych wrogów. 
 
 

    Na temat samej fabuły zdecydowałem się nie rozpisywać. Dzięki Jerzemu, mojemu koledze z pracy, przegadaliśmy cały temat i doszliśmy do wniosku, że technicznie gra jest 10/10 - ale fabularnie już nie. I nie chodzi już tutaj o ,,tęczową propagandę" - która owszem, w pewnym miejscu jest dodana na siłę, ale mam wrażenie, że ludzie strasznie przesadzają w tym temacie, więc ogólnie spójrzcie jeszcze raz obiektywnie i zluzujcie pośladki. :) A są podobno jednostki, którzy po ukończeniu (albo i nie) gry, grożą śmiercią developerom i aktorom. Możesz być fanem serii, ale jeżeli gra komputerowa tak bardzo wjeżdża Ci na banię, to lepiej zmień hobby.
     Mi chodzi raczej o sam sposób przedstawienia całej fabuły, która nie jest zła - ale nie przebija na pewno jedynki. Zwłaszcza końcówka powinna być inaczej rozegrana lub chociaż w tym jednym kluczowym momencie podczas finału - powinniśmy my, jako gracze, mieć wybór jak cała ta historia ma się zakończyć. 
 
    Na zakończenie jedynki niemalże uroniłem łezkę. Po zakończeniu dwójki byłem nieco sfrustrowany. 
 
     Ps. Nie będzie w sumie ocen, bo to wartość niewymierna i coraz bardziej  nie ufam ocenianiu gier przez pryzmat ocen. Plusy i minusy są do wyciągnięcia z recenzji. 

Ciekawostki:

- Nad akwarium w Seattle pracowano całe dwa lata, choć w samej lokacji nie przebywamy jakoś specjalnie długo. Jest ona jednak majstersztykiem, który powinniśmy zwiedzić szczegółowo, doceniając pracę developerów. 

- Kurz w pomieszczeniach po wystrzale zachowuje się identycznie jak po wystrzale z broni palnej w ,,realu"

- https://grynieznane.pl/2020/06/19/the-last-of-us-2-subtelnie-nawiazuje-do-horroru-lsnienie/ - całkiem ciekawy easteregg!

No i w sumie to tyle. Czekamy na trzecią część?



Komentarze

Popularne posty